Kiedy przypiął mi srebro do ramienia, dostrzegłem pierwszy rząd.
Mój ojciec tam siedział.
Włosy białe.
Postawa pokorna.
Prosty garnitur zastępujący zbroję jego rangi.
Po raz pierwszy jego uśmiech nie był wymuszony.
To było ludzkie.
Po ceremonii podszedł do mnie – teraz wolniej, ciszej.
„Nosisz to lepiej, niż ja kiedykolwiek nosiłem” – powiedział.
Spojrzałam mu w oczy, w których odbijało się światło pustyni.
„W końcu powiedziałeś coś prawdziwego.”
Skinął głową raz.
Żadnych przemówień.
Żadnych przeprosin.
Tylko spokój.
Gdy opuszczałem peron, niebo nade mną rozdarł dźwięk samolotów F-35.
To samo migające czerwone światło, które obserwowałem tyle lat temu.
Obróciłem twarz ku słońcu, poczułem ciepło i wiatr i pomyślałem: podał mi swoje imię.
Ale przepisałem znaczenie tego tekstu.
Nigdy nie byłem nikim.
Byłem Duchem 13.