Nie miłość. Nie smutek.
Strach.
Potem odwrócił się i poszedł za moją matką do samochodu.
Drzwi zamknęły się za nimi z cichym kliknięciem.
W domu nagle zrobiło się bardzo, bardzo cicho.
Stałem tam z ręką na klamce i czułem, jak coś we mnie się rozwija.
To nie była radość.
To nie był triumf.
To był kosmos.
Przestrzeń, która powstaje, gdy hałas trwający całe życie w końcu milknie.
Za mną, na stole, stało otwarte metalowe pudełko, a list Henry’ego leżał na teczkach.
Nigdy nie byłeś pomyłką.
Powoli wypuściłem powietrze.
„Dobra, Henry” – powiedziałem na głos do pustego pokoju. „Pierwsza faza zakończona”.
Wróciłem do stołu, znów przyciągnąłem do siebie pudełko i zauważyłem, na samym dole, pod teczkami, które już chyba przejrzałem, jeszcze jedną zaklejoną kopertę.
Pismo na nim było inne.
Bardziej ostro. Bardziej pilnie.
Gdy będą próbowali cię zniszczyć.
„I tak się stanie.”
Wsunąłem palec pod pieczęć.
Bo niezależnie od tego, jaki spokój myślałam, że uzyskałam przy stole w jadalni, Henry najwyraźniej nie wierzył, że to będzie koniec.
I prawie nigdy się nie mylił.